Zrobiłem to!

Jacek Żółtowski ironman, news Leave a Comment

Damiana Lewandowskiego zdążyliście już trochę poznać. Gość ewidentnie ma moc sprawiania rzeczy przez większość uznanych za trudne, jeśli nie niemożliwe do wykonania. Ostatnie dwa lata tak właśnie było: Mój podwójny IMUltra-wyzwanie „Lewego” 2017 cz.1Ultra-wyzwanie „Lewego” 2017 cz.2Ultra-wyzwanie „Lewego” 2017 cz.3 start, i Ultra-wyzwanie „Lewego” 2017 cz.4 podsumowanie. Dziś ponownie nas zadziwia, i sprawia że lubimy go coraz bardziej 🙂
P.S.
Tytuł wpisu podkreśla że Damian złamał granicę dzisięciu godzin na dystansie IM, a nie to, że ukończył pierwszego 😉 .

Serdecznie gratulujemy mega wyniku Damian, i Monika – wszak bez wspierającej żony nie miałby na to szans.

[divider_line]

MISJA BREAK10

W WYKONANIU DAMIANA LEWANDOWSKIEGO

 

I znów mnie namówili (a dokładnie Jacek Ż. J) abym napisał troszkę o moich zmaganiach triathlonowych. A więc płynąłem, jechałem rowerem a później biegłem, a po zawodach zmęczony wróciłem do domu. To chyba tyle J.

No niech będzie i zmuszę się do trochę większego wysiłku literackiego.

Otóż koledzy i koleżanki z klubu PTT DELTA oszaleli na punkcie mojego startu na dystansie pełnego Ironmana w Malborku, który miał miejsce 9 września. Udało mi się tam złamać granicę 10 godzin. Oczywiście jestem zadowolony ale bez szaleństw. Zapanowało tu zjawisko podobne jak przy zmianie daty w roku 2000. W zasadzie nic się nie stało – po jednym dniu przyszedł następny, jak przez ostanie 14 miliardów lat – ale jednak wszyscy zwariowali. Uznaję zatem, że szaleństwo w triathlonie zaczyna się poniżej 10 godzin na dystansie pełnego IM.

Poprzednie dwa lata startowałem w triathlonach ultra. W tym roku nie podjąłem żadnego wyzwania ultra z powodu zmęczenia. Nie miałem już siły przeć do przodu przez cały okres przygotowawczy. Po prostu czułem się zmęczony. Poprzednie dwa lata każdą wolną chwilę trenowałem. W zasadzie nie miałem czasu wolnego. W tym roku chciałem odpocząć …

Żeby nie skrachcieć postanowiłem, że wystartuję w Płocku: w maju najpierw pod szyldem Garmina na dystansie ½ IM, a później oczywiście w czerwcu w kultowych zawodach nad Sobótką na dystansie sprinterskim. To miało być wszystko. Okazało się, że w ½ IM zrobiłem bardzo dobry (jak dla mnie) wynik 4 h 52 min, pomimo, że treningi rozpocząłem około 3 tygodnie przed tym startem. Bardzo się zdziwiłem dobrą formą i w tym momencie podjąłem decyzję o udziału w jeszcze jednych zawodach i złamaniu 10 h w pełnym IM.

Rozpoczęła się misja Break10.

Całe wakacje trenowałem, trenowałem i trenowałem, a w wolnych chwilach trenowałem. 19 sierpnia pojechałem do Bydgoszczy na Mistrzostwa Polski w pełnym IM. Udało mi się tam uzyskać wynik 10 h 8 min 49 s. Zająłem 14 miejsce OPEN i byłem mega zadowolony. Przed tymi zawodami postanowiłem, że zapiszę się jeszcze na jednego IM, z prostej przyczyny. Gdyby tu coś poszło nie tak (guma w rowerze, problemy żołądkowe, kontuzja …) chciałem mieć jeszcze drugą szansę w tym roku na zrobienie dobrego wyniku. W Bydgoszczy start się udał i żałowałem, że za 3 tygodnie znów będę się męczył. Musiałem odpocząć i wznowić treningi a czasu było mało. W zasadzie starałem się tylko podtrzymać formę. Robiłem krótkie wyjeżdżenia i biegałem po 10 km. Miałem nadzieję, że to wystarczy. Nie chciałem zajechać organizmu.

9 września obudziłem się o 4:00 w hotelu w Malborku (a zasnąłem o 3:30 – to nie pomyłka). Pozbierałem się i o 5:00 byłem już w miejscu startu. Organizatorzy zawodów są tak mili, że wpuszczają zawodników do strefy T1 od 5:00 do 5:30 – kiedy jest jeszcze ciemno.

Temperatura powietrza 8 oC – to są zawody naprawdę dla ludzi z żelaza. Wszyscy niewyspani, zmarznięci z ochotą wskoczyliśmy do wody o godzinie 6:00. Płynęło mi się dobrze, trzymałem wysokie tempo. Czułem, że będzie dobry wynik pływania.

Liczyłem na czas około jednej godziny. Z wody wyszedłem na wysokim 11 miejscu. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się że czas pływania miałem strasznie słaby 1:09:20. W tym momencie moja misja Break10 była poważnie zagrożona. Co się wydarzyło? Boje na rzece były źle rozstawione. Wszyscy zawodnicy dostali gratisowe +6÷8 minut. Na rowerze przez pierwsze kilkadziesiąt kilometrów rozmrażałem się. Gdy odtajałem naprawdę dobrze mi się jechało, a najważniejsze że nie było wiatru! Wiedziałem, że tu jest moja szansa zniwelowania strat. Poszedłem w trupa. Nie zastanawiałem się co będzie na bieganiu – wiedziałem, że muszę tu podjąć takie ryzyko.  Cztery pętle po 45 kilometrów, średnie 35 km/h i 36 km/h. Nigdy przedtem tak szybko nie jeździłem. Po raz pierwszy w życiu na zawodach triathlonowych podczas etapu kolarskiego przesunąłem się do przodu – z roweru zsiadłem 8 OPEN. Szok! I oczywiście w głowie myśli – czy wytrzymam? Mogło się przecież okazać, że w okolicach 30 km zdechnę i będę szedł na czworaka bełkocząc i mamrocząc.

Na biegu organizator zafundował 6 pętli po trawie, bruku i ścieżkach parkowych. Ale nie było upału – to najważniejsze. Miałem założone tempo 5:00 minut na kilometr. Pierwsza pętla poszła ok, druga, 5:09, trzecia 5:09. Na czwartej organizm zbuntował się. Czułem się jakbym poganiał szkapę batem a ona nie chciała gnać. Wyszło tempo 5:22. Spadłem w klasyfikacji generalnej chyba na 12 miejsce. Widziałem, że zbliża się do mnie kilku zawodników. Z okrążenia na okrążenie byli coraz bliżej. Na krytycznym piątym okrążeniu jeden z nich zbliżył się do mnie na dwa metry. I wtedy nastąpiła przemiana. Feniks powstał z popiołów

J. Zdałem sobie sprawę, że chłopak, który za chwilę mnie wyprzedzi jedzie na bardzo wysokim tętnie. Normalnie stan przedzawałowy – a ja miałem duży zapas. W głowie zaszumiało, pojawiło się k***a, k***a, k***a, jeśli ten trup mnie wyprzedzi to do końca życia sobie tego nie daruję. No i poszło – zwiększyłem tempo do 4:30 i odjechałem konkurencji. Po drodze wyprzedziłem jeszcze kilka osób. Okazało się, że organizm miał siły, tylko nie mogłem zmobilizować się do większego wysiłku – szkapie nie chciało się męczyć (to był ewidentnie wpływ startu w Bydgoszczy – psychicznie jeszcze nie odpocząłem).

Wbiegając na metę poczułem wielką radość. Darłem się jak poparzony widząc na wyświetlaczu 9:53:30. Skończyło się na 10 miejscu OPEN i 3 miejscu w mojej kategorii wiekowej. DELTA SIŁA! Na podium dostałem wygrawerowaną cegłę (zamiast pucharów organizatorzy dawali cegły – bo to Malbork – zamek z cegieł).

Pamiętajcie co trzeba zrobić żeby dostać cegłę klinkierową: przejechać 500 km samochodem oraz przepłynąć 4 km, przejechać rowerem 180 km i przebiec na maksa 42 km J.

Jak zawsze na zakończenie pragnąłbym podziękować:

– kochanej Monice, Zuzi i Igorkowi,

– teściom i rodzicom,

– szaleńcom z klubu PTT DELTA (za doping, wsparcie, dobre słowo),

– Leszkowi Bukowskiemu za przygotowanie roweru na start,

– Adamowi Kazimierczykowi za pożyczenie kasku.

[divider_line]

I jeszcze coś mi się przypomniało. Z naszego klubu kilkanaście osób wystartowało w Bydgoszczy. Większość na dystansie ½ IM. Ja walczyłem tam na pełnym IM. Z tych zawodów utkwiła mi taka scena.
Na około 25 kilometrze jazdy rowerem wjeżdżam w okolicę stadionu Zawisza. Na poboczu stoi sporo kibiców. Zbliżam się do nich i nagle … ryk, wrzask, oklaski, skandowanie mojego imienia … To Deltowicze mnie zobaczyli. Taki już jest ten nasz Klub J. Dostałem taki doping, że do dziś jak o tym sobie przypominam to mi się gęba śmieje. Poczułem się lepiej niż mistrz świata wygrywający zawody. W moim organizmie przelewały się endorfiny i inne tego typu substancje. Podejrzewam, że nawet wylewały mi się uszami. Takich chwil nie da się kupić – są bezcenne. A ja dostałem to za darmo. Dzięki!

Dziękuję sponsorom za sfinansowanie przygotowań oraz udziału w zawodach – mojej żonie oraz mnie J. Polecam się na przyszłość i mam nadzieję, że nasza współpraca będzie kontynuowana.

Damian Lewandowski
Foto: Monika Lewandowska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.